Parę lat temu miałyśmy świnki morskie. Świnka Chudej nazywała się Franek. Gdy Chuda chciała wziąć go na podwórko, a nie chciało jej się wchodzić na górę, jej mama spuszczała zwierzaka w wiaderku przymocowanym na sznurku przez balkon. Może brzmi to drastycznie, ale w rzeczywistości było to bezpieczne i wyglądało całkiem zabawnie. Świnka Rozsądnej nazywała się Herkules. Herkules mial sympatyczny pyszczek i biało-brązowe futerko. My także miałyśmy zwierzątka. Każda z nas traktowała swojego pupila jak małe dziecko. Gdy wychodziłyśmy z prosiaczkami na podwórko opatulałyśmy je kocykami i nosiłyśmy w nosidełkach dla lalek, a w domu czesałyśmy, kąpałyśmy i obcinałyśmy im paznokcie. Chyba fajne życie miały te nasze świniaki.

Moją świnkę nazwałam Gucio. Zrobiłam tak chyba dlatego, że bardzo lubiłam bajkę „Pszczółka Maja”. Gucio był bardzo wesoły, zawsze śmiesznie podskakiwał. Kiedy otwierałam lodówkę, on piszczał na cały dom, bo chciał dostać coś do jedzenia.
Próbowałam nauczyć go paru sztuczek, ale nie za bardzo mu
one wychodziły. Robiłam mu różne tory przeszkód z klocków i pudełek, które
pokonywał z wielką chęcią. Bardzo go kochałam. Było mi smutno, gdy kiedy
dowiedziałam, się, że umarł.